1 | 2 | 3
Co przeświadczony era surówka i żużel odprowadzane są z pieca poprzez podzielne otwory spustowe. Wsad zasypuje się od góry, poza zamykany bydlę zwany gardzielą. Niepożądane składniki wsadu w wyniku reakcji z topnikami i tlenem z atmosfery pieca tworzą żużel, który także spływa do gara i, jako lżejszy, unosi się na powierzchni surówki. C ała budowa ma około 40 metrów wysokości.Wielki piec: tłuk szybowy do wytapiania surówki ze wsadu składającego się z ryży żelaza z dodatkiem koksu i topników.Zasada pracy i struktura wielkiego pieca wywodzi się z dymarki.Wielki idiota pracuje w procesie ciągłym, od rozpalenia do wygaszenia pieca upływa część lat, a nieprzerwanie pracy jest zwykle wymuszone uszkodzeniem wyłożenia ogniotrwałego. Oprócz żużla produktem ubocznym jest gaz wielkopiecowy, będący mieszaniną tlenku węgla, azotu i dwutlenku węgla. Drogą eksperymentów zmieniano agregat i wymiary, węgiel drzewny który był początkowo stosowany jako benzyna zastąpiono koksem (1735). Część pieca tworzona poprzez górny stożek nazywa się szybem i jest zasobnikiem surowca.

Porównywarka cen
biżuteria, odzież,, pończochy, per…
odżywki
odżywki
Dzwonki Loga
dzwonki, loga
seriale
seriale
kabarety
śmieszne, kabarety

Dobre witryny Nagrzewnice, Klimatyzacja
- Nic nie szkodzi, zaczekam. Z tyłu, od strony kuchni, padał blask lampy. Dopiero teraz, w tym półcieniu Ksienia poznała Gejżanowskiego. Z miejsca zakrzatnęła się. - A, to panycz! Proszę wejsć. Niech panycz zaczeka. Zaraz zaswiecę. Wszedł za nia do srodka, a Ksienia truchcikiem pobiegła do kuchni. Wróciła z lampa. - Tędy, o niech tędy panycz idzie, tu sobie w pokoju panycz zaczeka. Księdza proboszcza tylko patrzyć... W pierwszej chwili Seweryn nie dostrzegł Michasia. Dopiero, kiedy Ksienia wysunęła się na srodek i swiatło lampy ogarnęło cały pokój, zobaczył chłopca stojacego pod sciana przy oknie. Tymczasem Ksienia, postawiwszy lampę na stole, dyskretnie się wycofała. Seweryn poczuł się trochę nieswojo. Stał w płaszczu, z czapka w ręku, udawał, że rozglada się po pokoju, w rzeczywistosci jednak niczego nie widział, ciagle bowiem czuł na sobie uważny i nieufny wzrok chłopca. „Czegóż on mi się tak przyglada, ten smarkacz?” - pomyslał ze złoscia. Nagle zwrócił się w tamta stronę i udał zdziwienie. - O, widzę, że nie jestem sam! Michas stał ciagle pod sciana, nie spuszczajac oczu z Gejżanowskiego. Teraz dopiero Seweryn zorientował się, kim jest mały. Słyszał, że proboszcz ma wychowanka, ale sam tylko raz jeden widział Michasia. Było to jeszcze przed rokiem, którejs niedzieli. Chcac zatrzeć drobne, lecz nieprzyjemne starcie z ojcem, wybrał się wówczas przykładnie na sumę. Jeżeli kiedykolwiek bywał na nabożeństwie, zatrzymywał się zawsze przed kosciołem. Tym razem, ponieważ padał deszcz, wszedł do srodka. Nie miał zamiaru zapuszczać się głęboko, ale stojacy przy wejsciu chłopi zaczęli rozstępować się, musiał więc, nie chcac zwracać na siebie uwagi, dojsć do ołtarza. Jak każdy, kto nie uczestniczy w nabożeństwie, przypatrywał się rozmaitym twarzom. Między innymi, już pod koniec sumy, zwrócił jego uwagę chłopiec służacy do mszy. Zadziwił go wówczas przez chwilę niezwykła czystoscia i niewinnoscia spojrzenia. Czuło się, że ten kilkunastoletni dzieciak z głębokim i niefałszowanym przejęciem towarzyszy księdzu. Seweryn odsunał od stołu krzesło i usiadłszy, wygodnie się rozparł. - To ty jestes wychowankiem proboszcza, tak? Michas skinał głowa. - A kto ja jestem, to chyba wiesz? Co, nie wiesz? Żartujesz! Naprawdę nie wiesz? A to zabawny z ciebie chłopak! Cos podobnego! Przecież tutaj najmniejsze dziecko powie ci, kim jestem. Nigdy mnie nie widziałes? - Widziałem - odparł cicho. - No więc? - Ale nie znam pana. - Jak to, widziałes i nie znasz? Poczekaj, poczekaj... Rozesmiał się Anna gorzko usmiechnęła się. Gdy pamięć przywoływała to dawne wspomnienie, zawsze ogarniało ja wrażenie, iż cała odległa przeszłosć w stosunku do życia obecnego jest czyms nierealnym, jak gdyby zamkniętym kręgiem zdarzeń należacych do innego zupełnie człowieka. Nie znajdowała żadnej łacznosci pomiędzy soba a tamta mała dziewczynka sprzed kilkudziesięciu lat. Najchętniej też odpędzała od siebie wspomnienia. Czemuż więc teraz z tak czułym nieomal poddaniem pozwalała zagarnać się płynacym z daleka obrazom? Wtedy żyła jeszcze matka. Wiele jednak godzin przebywała poza domem. Pracowała w krawieckim magazynie, miała tam dużo roboty. Czasem wyszedłszy rano, wracała póznym wieczorem. Nie było na to żadnej rady. Anna musiała się poddać. Czuła się bezbronna i swiadomosć zależnosci od spraw zawikłanych w inny, daleki, a jej niedostępny swiat, który na cały dzień zabierał matkę, nie pozwalała szukać odpoczynku nawet w tych godzinach wczesnego przedpołudnia, które wypełniało życie skrzętne i pracowite, pełne żmudnej bieganiny pani Podhaliczowej, codziennie rozwijajace się w tym samym rytmie, nanizane według raz na zawsze ustalonego porzadku. Anna brała udział w tych domowych obrzadkach. Pani Podhaliczowa lubiła ja wciagać w krag swoich poczynań, lecz wszystko, co w ciagu przedpołudnia dokonywało się w malutkim, jak gniazdo osadzonym w kacie oficyny mieszkaniu, nie mogło wyrwać z serca drażniacego niepokoju. Już budzac się, zanim przeżyła bolesna chwilę rozstania z matka, myslała pełna lęku o wieczornych chwilach oczekiwania jej powrotu. Najgorsze były czasy zim. Budziła się w nieprzyjaznych ciemnosciach, nieraz jeszcze w srodku nocy, ale ponieważ nie znała godziny zawieszonej w odległym kacie pomiędzy monotonnym tykaniem zegara, bała się usnać, aby nie przeoczyć chwili, w której matka wstanie, po cichu ubierze się i nie jedzac najczęsciej sniadania odejdzie. Z czasem nauczyła się rozpoznawać godziny po odgłosach. Ale i wówczas walczyła z sennoscia, nie ufajac dzwiękom, które jak złe duchy przynosiły z daleka nieubłagane znaki. Wydawało się jej, że w tym swiecie tajemnych, porannych poczynań może pewnego dnia ulec wszystko nagłej zmianie i gdyby zawierzywszy wiadomemu porzadkowi zasnęła - matka odeszłaby bez pożegnania. Wolała więc czuwać wobec niebezpieczeństwa. Wolała wybiegać mu naprzeciw. A jednoczesnie czerpała smutna radosć z słodkiej bliskosci leżacej obok matki. Wsłuchiwała się pilnie w jej cichy, równy oddech, wiedzac, że w pewnej chwili, jego ciepło, majace cos z miękkosci nagrzanej słońcem trawy, przybliży się i zmieni w goracy pocałunek. Jakże pragnęła i bała się tej chwili! Wiedziała, że minuta ufnego wtulenia w ramiona matki musi szybko pierzchnać, jakby bicie serca, które czuła przy swoim sercu, niecierpliwie znaczac uciekajacy czas, przynaglało do pospiechu; wiedziała również, że potem na kształt rozległej i ogromnie smutnej równiny, ogladanej kiedys z okna pociagu, otworzy się szeroki bieg tęsknych godzin, ciężko jak blady dzień wyłonionych z mroku i powoli, znów w głab tym razem już mroku wieczornego zdażajacych. Ale nawet pamięć cierpkiego smaku godzin, wsród których miała się tak długo błakać, nie tłumiła w niej pragnienia pocałunku: krótkiej chwili szczęscia zawistnie sciganej przez koniecznosć. To ranne powitanie, równoznaczne z pożegnaniem, bo wszystko, co pózniej matka czyniła, stawało się niepowrotnym odpływaniem radosci i spokoju, było w ciagu dnia jedynym oparciem Anny. Była to chwila, do której uciekało się jak pod dach w czasie wiatru i słoty. Jej waski krag promieniał swiatłem w ciemnosciach. Przypasć do niego, zanurzyć się w nim i zaczerpnać stamtad oddechu, który grał potem w piersiach nieokreslona spiewna rzewnoscia - jakież to było wytchnienie i ulga. I wtedy wczesny zmierzch zimowy, przedtem grozny, teraz stał się łaskawym sprzymierzeńcem. Anna nauczyła się tysiaca wybiegów, odkryła siłę przymilnych kłamstw, byle tylko wyrwać się spod opieki państwa Podhaliczów, opuscić ich jasny pokój i umknać do swego, gdzie w mroku szybko gęstniejacym mogła wrócić do chwili narodzonej w podobnym cieniu. Kiedy wraz z zieleniejacymi na podwórzu kasztanami przyszły długie dnie, odkryła, że powrót do małej porannej chwili osiagnać można sztucznie: zamknawszy oczy. Potrzebowała do tego tylko samotnosci i ciszy. Podwórko było spokojne, ludzie zaludniajacy oficyny bardzo dalecy w swoich mieszkaniach, niebo łagodne. W czerwcu, gdy zmierzchy szerokimi tęczami wyrastały w górze, w powietrzu unosił się zapach kwitnacych pomiędzy kasztanami akacji, a pewien pan wygrywał na wiolonczeli melodie, które jak waskie, faliste scieżki prowadziły w głab nieznanych i tajemniczych krajów. Po dniu zgiełkliwym, pełnym ludzi i głosów, Anna odpoczywała. Umykała z ramion czasu pętajacego strachem i niepokojem. Pod zamkniętymi powiekami odnajdywała wytchnienie, wsród którego już tylko na kształt pogodnego strumienia przepływała tęsknota za matka. Niektóre obrazy stale towarzyszyły tym rozmyslaniom. Zwłaszcza jeden szczególnie często wracał i jakby był pamiatka po tych dniach ze smiercia matki rozsypanych na proch, przetrwał jeszcze długo potem, zawsze ten sam, zakwitajacy przez wiele lat niezmiennym urokiem. Najpierw był mrok, ale wystarczyło powieki silniej zacisnać albo przykryć je dłońmi, aby z głębi, z samego srodka ciemnosci wypłynał jasny punkt. Kiedys, wyjechawszy z matka za miasteczko, ujrzała Anna na dnie głębokiej studni lekko kołyszacy się na ciemnej wodzie kwiat kaczeńca. Objęta ramionami matki, leżała na chłodnym ocembrowaniu i kiedy nagle zawołała - głos jak kamień poleciał w dół i wydało się jej, że liscie zadrżały wsród miękkich kręgów, nasycajac je żywym ciepłem. Po chwili całe dno było złote. Tu z poczatku działo się cos podobnego. Mała gwiazdka rozszerzała się, wypierała mrok, a gdy dla swego promiennego przepychu nie znajdowała już miejsca - rozstępowała się jak woda nasycona swiatłem i nagle zmacona ostrym podmuchem. Wtedy pomiędzy złocistymi kołami ukazywały się białe gołębie... Od domu Nawrockiego dzieliło Annę kilkadziesiat zaledwie kroków. Dopiero teraz spostrzegła, że swiatło nabrało silniejszego blasku: zawieszone nisko ponad ziemia, jak słup ognisty płonęło w ciemnosciach. Znowu zatrzymała się. Tym razem uczyniła to machinalnie, nie zdajac sobie sprawy dlaczego. „Przecież chcę, żeby to wszystko prędko się skończyło - myslała. - Dlaczego więc zwlekam?” Jednak nie ruszała się. Stała nadsłuchujac. Nagle wydało się jej, że ktos zbliża się od strony łak. Wyraznie słyszała kroki. Przytuliwszy się do płotu wstrzymała oddech. Ale choć szybko zorientowała się , że to krople mgły skapuja z drzew, przez dłuższa chwilę jeszcze pozostawała pod wrażeniem bliskosci jakiegos człowieka. Czuła owa bliskosć całym ciałem, każdym włóknem nerwów i w pewnym momencie swiadomosć ta nienasycona w swej zachłannosci stała się tak straszliwa męczarnia, iż w ostatnim zaledwie momencie zdażyła zapanować nad pragnieniem zawołania. Przygryzła wargi. I dopiero, gdy ból doszedł do jej swiadomosci, zdała sobie sprawę, że chciała krzyknać: Pawle! „Zaczynam majaczyć...” - przemknęło jej przez głowę. Szybko zwróciła się w kierunku swiatła. Już nie wybierała dogodniejszej drogi, szła byle prędzej, grzaskie błoto chlupało pod nogami. Furtka była otwarta. Dobiegał monotonny stuk otwartego okna. Poza tym pustka. Zdziwiła się, że Nawrocki nie wychodzi na spotkanie. Podwórko, o ile się mogła zorientować w ciemnosciach, było niewielkie, w głębi szelescił ogród. Kontury chaty, lekko podkreslone smuga swiatła, rysowały się w mroku niekształtnymi cieniami, w srodku czerniał otwór sionki. „Wszystko pootwierane” - pomyslała z zaniepokojeniem. Po chwili wahania weszła do srodka. W sionce panowała zupełna ciemnosć. Tylko w jednym miejscu u samej podłogi przeswitywał bardzo waski skrawek swiatła. Podeszła w tym kierunku i rękoma odnalazła drzwi. Zapukała po cichu. Nikt nie odpowiedział. Powtórzyła więc, tylko głosniej. Wreszcie lekko pchnęła drzwi. Uchyliły się skrzypiac i przez waski otwór zobaczyła najpierw biała scianę, potem łóżko okryte zgniecionym pledem. „Musiał wyjsć gdzies” - pomyslała. Zastanowiła się, czy ma wejsć do srodka, czy też tutaj zaczekać. Skusiło ja wreszcie ciepło idace z pokoju. Przemarzła na wietrze i możnosć rozgrzania się była zbyt pociagajaca, aby się jej opierać. smiałym już ruchem otworzyła drzwi. W tej chwili Seweryn usłyszał jej stłumiony okrzyk. Cofnęła się za próg, ręce wyciagnawszy przed siebie, jakby chciała osłonić się przed niespodziewanym widokiem. Przeciag zawirował w pokoju. Machinalnie zamknęła drzwi i dopiero gdy znalazła się w ciemnosciach, ogarnał ja strach. Po omacku przeszła przez sionkę i na oslep zaczęła biec. Już w pobliżu drogi natknęła się na Litowkę. Chwycił ja za ręce