1 | 2 | 3
Po pierwsze w pomieszczeniach z kominkiem za¶ pomieszczeniach s±siednich (np. Do paleniska kominka o zamkniętej obudowie, musi dopływać co najmniej 10 m3/h na jaki¶ kW nominalnej mocy cieplnej urz±dzenia. Można natomiast zastosować zrównoważon± lub nadci¶nieniow± wentylację mechaniczn± nawiewno-wywiewn± (§ 150 ust.Wentylacja - jest to cyrkulacja powietrza, z reguły po¶rodku pomieszczeniami a przestrzeni± na zewn±trz.Dla poprawnego funkcjonowania wentylacji i wyci±gu dymu duże znacznie ma wła¶ciwa przestrzeń i wykonanie przewodów kominowych (§ 140, § 145). otwartych aneksach kuchennych) zabronione jest stosowanie mechanicznej wentylacji wyci±gowej. Prze pisy prawa okre¶laj±, który może być szczę¶liwym posiadaczem kominka opalanego drewnem z otwartym paleniskiem lub zamkniętym wkładem kominkowym. Prawidłowo działaj±ca jest niezbędna w pomieszczeniach, gdzie przebywaj± zwierzęta czy ludzie, dopływaj±ce z zewn±trz powietrze zapewnia wymianę zużytego i zanieczyszczonego na ¶wieże, niezbędne do oddychania za¶ prawidłowej i bezpiecznej pracy urz±dzeń zużywaj±cych powietrze. Należy pamiętać, że pomieszczenia wyposażone w kominki będ±ce urz±dzeniami grzewczymi, w których realizowany jest proces spalania paliwa stałego, maj± okre¶lone w cytowanym rozporz±dzeniu wymagania odno¶nie stosowanego sposobu wentylacji. S± to osoby mieszkaj±ce w budynkach jednorodzinnych, mieszkalnych w zabudowie zagrodowej i rekreacji indywidualnej oraz niskich budynkach wielorodzinnych.

Biuro Rachunkowe Kielce
PATUM Biuro Rachunkowe
public relations
Last minute
brodziki prysznicowe
Katalog stron WWW SEO
Katalog stron WWW SEO to moderowany

Dobre witryny Nagrzewnice, Klimatyzacja
Biegał po całym domu i szukał komnaty, Gdzie mieszkał, dzieckiem będac, przed dziesięciu laty. Wchodzi, cofnał się, toczył zdumione zrenice Po scianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce? Któż by tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty, A ciotka w Petersburgu mieszkała przed laty. To nie był ochmistrzyni pokój! Fortepiano? Na niem noty i ksiażki; wszystko porzucano Niedbale i bezładnie; nieporzadek miły! Niestare były raczki, co je tak rzuciły. Tuż i sukienka biała, swieżo z kołka zdjęta Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta. A na oknach donice z pachnacymi ziołki, Geranium, lewkonija, astry i fijołki. Podróżny stanał w jednym z okien - nowe dziwo: W sadzie, na brzegu niegdys zarosłym pokrzywa, Był maleńki ogródek, scieżkami porznięty, Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty. Drewniany, drobny, w cyfrę powiazany płotek Pan Tadeusz 7 Adam Mickiewicz Połyskał się wstażkami jaskrawych stokrotek. Grzadki widać, że były swieżo polewane; Tuż stało wody pełne naczynie blaszane, Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki; Tylko co wyszła; jeszcze kołysza się drzwiczki swieżo tracone; blisko drzwi slad widać nóżki Na piasku, bez trzewika była i pończoszki; Na piasku drobnym, suchym, białym na kształt sniegu, slad wyrazny, lecz lekki; odgadniesz, że w biegu Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi Od kogos, co zaledwie dotykał się ziemi. Podróżny długo w oknie stał patrzac, dumajac, Wonnymi powiewami kwiatów oddychajac, Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił, Oczyma ciekawymi po drożynach gonił I znowu je na drobnych sladach zatrzymywał, Myslał o nich i, czyje były, odgadywał. Przypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie Stała młoda dziewczyna. - Białe jej ubranie Wysmukła postać tylko aż do piersi kryje Jakież to proste! Rzeczywiscie, czegóż ja się niepokoję! - pomyslała. - Co mnie to obchodzi? Niech go zabije. Niech go zabije!” - powtórzyła prawie na głos i z zacięta radoscia. Morawiec szybko zasnał. Z poczatku zły miał sen: rzucał się goraczkowo, szeptał jakies niedokończone słowa, głowę miał rozpalona, usta szeroko rozchylone ciężko wciagały powietrze. Ale powoli jego chrapliwy i przyspieszony oddech stawał się coraz spokojniejszy, wreszcie przeszedł w równy, odpoczynek dajacy rytm. Jednak ksiadz Siecheń ciagle jeszcze nie mógł zdecydować się na odejscie. Wprawdzie bardzo już przemarzł, miał dreszcze i zmęczenie czuł coraz większe, ale ilekroć podnosił się i czynił krok w kierunku wyjscia, wydawało mu się, że Morawiec budzi się. Wracał więc i choć zaraz przekonywał się o swojej omyłce, z powrotem jakby sobie nie dowierzał, siadał na ziemi. I jedynie pojawiajaca się od czasu do czasu mysl o Michasiu odrywała go od spiacego. Czuł przecież w sobie spokój, owa ciszę, o która tyle razy się modlił, lecz która znał tak mało, iż gdy zjawiła się, wydała mu się z poczatku czyms bardzo niepewnym, prawie ubogim. Znużenie nie pozwalało mu jednak mysleć. Ale nie oskarżył siebie, znalazł pewna przyjemnosć w stanie tego trzezwego odrętwienia. I w pewnej chwili wydało mu się, że to wewnętrzne milczenie, ta dziwna cisza serca wysuwa ze swojej głębi tajemnicze więzy i wszystko, cokolwiek na swiecie istnieje, oplatuje i łaczy tymi znakami. Gdy zamykał oczy, szum wiatru odpływał pod jego powiekami, a w palcach, dotykalna i bliska, rosła czysta cisza, wieża smukła i bezszelestna, ogrom pnacy się ku niebu nieruchomym obłokiem. Spokój. Gwałtowne szarpnięcie okiennicy poderwało Seweryna na nogi. Wytraconemu tak nagle z leniwego odrętwienia wydawało się w pierwszej chwili, że ktos pięscia dobija się do okna. Zawahał się, czy nie powinien wyjrzeć na dwór i sprawdzić. Ale gdy podszedł bliżej, nowy łoskot, który długim drżeniem przebiegł wzdłuż sciany, uswiadomił mu, że to tylko wiatr. Rzeczywiscie wichura wzmagała się. Wsród ciemnych nalotów, niby wsród ciagu ogromnych skrzydeł, szum drzew zataczał monotonne kręgi, coraz głębszymi wirami przenikajac w dygocaca otchłań. Z odległej częsci parku dobiegł krzyk puszczyka. „Noc woła!” - usmiechnał się Seweryn. Było kilka minut po wpół do dziesiatej. Zdecydowawszy, że jest już za pózno na kładzenie się, Seweryn nałożył marynarkę, przeczesał starannie przed lustrem włosy, poprawił krawat. „Nie, niczego nie znać na mojej twarzy” - upewnił się jeszcze raz. Ale ledwie to pomyslał, ogarniajac siebie jednoczesnie uważnym spojrzeniem, uderzył go we własnych oczach zimny blask, chłód, którego nie znał, a dokoła ust grymas, który zrobił na nim wrażenie obcego. Usmiechnał się odruchowo, jak gdyby chciał z siebie zetrzeć tę obcosć. Jednak grymas nie tylko nie zniknał, lecz jeszcze głębsza linia wessał się w rozchylone wargi, nadajac im wbrew pozorom niefrasobliwego przegięcia wyraz okrutnej pożadliwosci. Seweryn szybko się odwrócił. „Ciekawy jestem - pomyslał - czy to własnie to zauważył we mnie ten księżowy smarkacz? Cóż za głupstwa! A ręce? Prawda, to znowu ten pijaczyna cos wygadywał...” Podniósł wolnym ruchem swoje dłonie do swiatła: były smukłe, silne, choć delikatne. Któż to mówił mu ostatnio, że sa tak piękne? Od razu przypomniał sobie pewna młoda aktorkę, z nocnego lokalu na Montmartrze, mała Zizi, która nad ranem, pijana, gdy dansing pustoszał, przysiadła się do niego i jak pisklę, przytuliwszy mu się do ramienia swoimi ledwie rozwiniętymi piersiami, zaczęła całować go po rękach, i prosić, aby choć na jeden dzień zabrał ja z soba. Obiecywała, że nazajutrz sama pójdzie, nie będzie potrzebował jej wyrzucać. Chciała choć przez kilka godzin nie czuć samotnosci. Podobała mu się. Odmówił jednak szorstko i brutalnie, w sposób, w jaki możemy odpędzać tylko tych, o których wiemy, że im na nas zależy. Gdy odchodziła zupełnie już trzezwa, jej okragłe, duże ciemne oczy były pełne łez. Gryzła wargi, żeby nie rozpłakać się na głos. W kilka dni pózniej, nie wiedzac, co zrobić z wieczorem, zaszedł do tego samego lokalu i spytał o Zizi. Okazało się, że nie żyje. Własnie poprzedniego dnia umarła w szpitalu: otruła się weronalem. Jednoczesnie z tym wspomnieniem zadzwięczała Sewerynowi w uszach melodia, która tego drugiego wieczora grała kilka razy orkiestra. Była to piosenka z filmu „14 lipiec”, walc smutny i spokojny, często niesiony monotonnymi dzwiękami katarynek po waskich i krętych uliczkach, pod niebem pogodnym i zasnutym zwolnionymi dymami. Przyćmiono swiatła, niesmiała smuga reflektora rozpylała na parkiecie srebrzysta niebieskosć, pary stłoczone jedna przy drugiej kołysały się równo i łagodnie, jak gdyby zaklęte na krótka chwilę lunatycznym snem. Od strony baru dobiegał brzęk szklanek. Seweryn tańczył z jedna z miejscowych dziewczyn. Zarzuciwszy mu ramiona na szyję, nuciła półgłosem piosenkę. „Znałas mała Zizi?” - spytał. Oczywiscie znała. „Biedna!” - powiedziała z akcentem tkliwosci w głosie. Seweryn chciał się dowiedzieć, dlaczego popełniła samobójstwo. Wzruszyła tylko ramionami: „Czyż to można wiedzieć dlaczego? Tego nigdy się nie wie.” „Kochała się w kim?” - badał. „Nie, chyba nie - odpowiedziała. - To była porzadna dziewczyna, na pewno nie miała jeszcze kochanka. Mogłabym przysiac, że szukała ideału. A to niedobrze - zakończyła z żałobna powaga. - Tego można pragnać, ale nie trzeba szukać...” „Niczego się nie szuka - pomyslał Seweryn - wszystko się znajduje...” Podszedł do drzwi i chwilę nasłuchiwał: żaden odgłos nie macił w tej stronie ciszy. A więc! Wyjał z szafy ciepła kurtkę, włożył na siebie, wział czapkę, potem z biurka rewolwer i wsadził go do kieszeni. Nagle pomyslał: „Własciwie, dlaczego ja to wszystko robię? Po co?” I w tej chwili zdał sobie sprawę, że powody, które dotychczas wydawały mu się niezwykłej wagi, sa w rzeczywistosci sztuczne i nieprawdziwe. Nawrocki? Cóż mu z tej strony groziło? Co wskazywało, aby posterunkowy zamierzał opowiadać komukolwiek historię z Burakiem? Z cała pewnoscia wystarczyło mu, że sam wie. Zatem? Seweryn z nerwowym pospiechem zaczał zapinać kurtkę. Czuł, że ani chwili dłużej nie wytrzyma w pokoju. Miał wrażenie, jakby się dusił. Ale w ciagu paru sekund, których potrzebował, aby dojsć do drzwi, ogarnał go nagle tak straszliwy niepokój, iż uderzony nim zachwiał się i żeby nie upasć, musiał oprzeć się o stojace obok krzesło. W tym momencie stracił swiadomosć. Ocknał się nie pamiętajac zupełnie, co się z nim działo. Stał ciagle w tym samym miejscu, wsparty o krzesło, którego poręczy uczepił się kurczowym chwytem palców, i chociaż ostry kant drzewa bolesnie wpił mu się w ciało, bał się opuscić dłoń. Szum w głowie paraliżował w nim energię. Brakowało mu powietrza, przymknał więc oczy, starał się równo oddychać. Powoli przychodził do siebie. Był pewny, że od chwili, w której utracił przytomnosć, upłynęło bardzo wiele czasu. Ale gdy spojrzał na zegarek, przekonał się, że wszystko to nie trwało nawet całej minuty. „Po prostu zawrót głowy” - wytłumaczył sobie. Otrzasnał się, jakby wyszedł z zimnej kapieli. „No, dosyć tego!” - zdecydował. Zgasił swiatło i znalazłszy się na korytarzu zamknał za soba drzwi na klucz. Drogę znał dobrze, mógł swobodnie poruszać się po ciemku. Musiał zreszta przebyć tylko kilka kroków, aby znalezć się przy drzwiach wychodzacych na ogród. Klucz wisiał na scianie, miał jednak przy sobie drugi zapasowy. Noc otoczyła go ciemnoscia i chłodem. Wiatr szarpał mrokiem, kłęby zeschłych lisci jak rzęsisty deszcz szumiały. Chcac uniknać spotkania z nocnym stróżem, Seweryn zaraz z ganku skręcił w boczna aleję, aby okrażywszy dokoła park dotrzeć do małej furtki przez nikogo obecnie nie używanej, a wychodzacej na rozdroże u końca wsi. Podniósł kołnierz i ruszył szybkim krokiem. Z poczatku aleja biegła wzdłuż brzegów Zelwianki. Była to droga zawsze mroczna i wilgotna, wydana mimo gęstego i wysokiego zadrzewienia na najporywistsze wiatry od pól i łak. Teraz ciemnosć tu leżała nieprzenikniona, a długi rzad klonów, odartych z lisci i bitych sprzecznymi podmuchami, zdawał się coraz słabiej bronić przed tym naporem. Chwilami, jak tama przerwana, załamywał się i wtedy czarne potoki, spienione i gwałtowne, rozdzierały noc od ziemi do nieba. Chcac jak najprędzej przebyć ten odcinek, Seweryn zaczał biec. Wiatr uderzał go w piersi, bił po plecach, smagał twarz. „Już niedaleko!” - dodał sobie odwagi. Rzeczywiscie aleję zamykał wkrótce nagły spadek terenu porosłego niskimi, gęsto poplatanymi krzakami: poczatek mokradeł wybiegajacych już poza obręb parku. Trzeba było teraz skręcić na lewo, szło się waska scieżka, zle utrzymana, ginaca raz po raz wsród gaszczów. Ale za to bliskosć muru osłabiała siłę wiatru. Doszedłszy do furtki, Seweryn musiał chwilę porać się z zardzewiałym zamkiem. Rzadko otwierane drzwi niełatwo dawały się pokonać. Wreszcie po dłuższych zabiegach żelazna, ciężka płyta ustapiła. Szosa była pusta, chaty już ciemne. Cisza, nawet psy nie ujadały. Mimo to Seweryn zdawał sobie sprawę, że czeka go teraz najtrudniejszy odcinek drogi. Gdyby go ktokolwiek zauważył... Miał jednak wewnętrzna pewnosć, że tego uniknie. Był spokojny. Przyspieszył tylko kroku, bowiem zaledwie kwadrans dzielił go od dziesiatej. Gdy minał zamknięty szynk Litowki, a potem nieczynny młyn, poczuł, że żadne teraz przeszkody nie moga mu już przeszkodzić. Skręcajac między opłotki prowadzace do domu Nawrockiego, odbezpieczył rewolwer. Wiatr przycichł na chwilę. Wilgotny zapach łak uderzył w nozdrza. Gdzies w pobliżu zaskowyczał pies, ale zaraz umilkł. Już z daleka Seweryn zobaczył, że w pokoju Nawrockiego pali się swiatło